sobota, 13 sierpnia 2011

Unia Polski z Litwą cz.3

Jadwiga i Wilhelm
W całym „epizodzie historycznym” (jeśli można tak określić to mimo wszystko wielkie i doniosłe wydarzenie), związanym z Unią Polski z Litwą, najmniej chyba znanym, a jednocześnie bardzo ciekawym wątkiem jest sprawa Wilhelma habsburskiego.
Otóż Jadwiga, wobec trochę chyba niecnego postępowania swoich poddanych względem siebie, zatem z przekory, postanowiła, że zanim poselstwo polskie dobije o nią targu z Jagiełłą, ona będzie już prawowitą żoną Wilhelma.
Będący na usługach królowej Jadwigi, Władysław Opolczyk (który dodatkowo miał świadomość tego, że w razie gdyby sprawy poszły po myśli panów polskich, odebrano by mu posiadane przez niego lenna), pojechał na Węgry, gdzie u królowej Elżbiety bawił ojciec Wilhelma, Książę Leopold III Rakuski, upominający się o wypełnienie hainburskich ślubów. Tak więc wyznaczono dzień 15 sierpnia 1385 r. na dopełnienie małżeństwa królowej Jadwigi z Wilhelmem. Tego dnia miało się odbyć wesele, na którym Władysław Opolczyk miał być starostą i po którym młoda para miała zamieszkać razem. Zaplanowano zatem przyjazd Wilhelma w odpowiedniej otoczce, wszak „ślub” królowej nie mógł się odbyć po cichu. Kiedy więc w Krewie przywieszano pieczęcie do umowy z Jagiełłą, nazajutrz w Krakowie miał odbyć się wjazd Wilhelma na królewski zamek. :)))
Miała oczywiście królowa wielu wspólników w swym przedsięwzięciu; bardzo przychylnie na jej małżeństwo z niemieckim księciem patrzyło mieszczaństwo krakowskie, a nawet wśród polskich panów znalazł się jeden taki, Gniewosz z Dalewic, który w swoim własnym domu w rynku Krakowa zapewnił mieszkanie Wilhelmowi.
Tak więc przyjechał Wilhelm do Krakowa i podbił serce Jadwigi. Jadwiga, która do tej pory jedynie przez przekorę i zranioną dumę dążyła do małżeństwa z Wilhelmem, od tej pory zaczęła być motywowana dodatkowo uczuciem do swego wybranka. Z tym nie rachowali się panowie małopolscy, że na drodze ich politycznym planom stanie gorąca, szczera i odwzajemniona miłość królowej.
Królowa jawnie i uroczyście, z całym dworskim ceremoniałem, kazała urządzać zabawy i wstępne uroczystości przedweselne. Odbywały się one w domu Franciszkanów, w połowie drogi między Wawelem a kwaterą (tymczasową) narzeczonego. Królowa sama przychodziła na te zabawy ze swym dworem niewieścim. Czekano tylko na przyjazd Opolczyka.
Tymczasem Władysław Opolczyk obliczył sobie, że mimo wszystko sprawa Wilhelma jest wątpliwa i zaczął szukać szczęścia u Jagiełły.
Kiedy starosta weselny nie przybywał, Jadwiga wzięła sprawy w swoje ręce i wyznaczyła dzień 23 sierpnia 1385 r. na wjazd Wilhelma na Wawel.
Tymczasem panowie małopolscy powyjeżdżali na czas zabaw z Krakowa, co nie znaczy tym samym, że „opuścili” swoją królową. Siedzieli w pobliskich wsiach i z tej niewielkiej odległości obserwowali przebieg wydarzeń. Pamiętali o dn. 23 sierpnia i nie robili Wilhelmowi trudności, gdy uroczyście wjeżdżał na Wawel.
Tu pozwolę sobie wkleić cytat, gdyż swoimi słowami nie będę w stanie tak barwnie opisać tego, co wydarzyło się potem.
„...całe miasto było przekonane, że to naprawdę dzień wesela królowej. Jadwiga zawiadomiła o weselu urzędowo władze miejskie i poleciła, żeby w dniu tak dla niej radosnym, wypuścić więźniów z więzienia miejskiego. I można do dziś czytać w starej księdze sądowej krakowskiej zapiskę miejskiego pisarza, jako w wigilię św. Bartłomieja na wesele królowej wypuszczono tych a tych złoczyńców. Całe miasto się bawiło, z Wawelu grzmiały surmy i piszczałki, gdy pisarz miejski zapisywał to dla porządku; zapisywał we dnie, ale do zupełnego zamieszkania trzeba było poczekać jeszcze kilka godzin – do nocy.
Przed nocą byli w Krakowie małopolscy dostojnicy ze swymi orszakami i przyszli też na Wawel, na wesele swojej królowej. Co się tego wieczora tam działo, nie wiemy. Nikt z Polaków nie zostawił o tem najmniejszego wspomnienia na piśmie, ani też nie było żadnej ustnej tradycji. Dochowali tajemnicy ściśle! Nie byli tak powściągliwi towarzysze Wilhelma i pisarze niemieccy; od nich się też dowiadujemy, a zwłaszcza od współczesnego burmistrza wiedeńskiego, że Wilhelm musiał z zamku uciekać, spuszczony na linie z okien królowej. Nie pozwolono mu też mieszkać w Krakowie. Przebrany za kupca zdołał jednak utrzymać się w okolicy, na Czarnej Wsi i na Łobzowie; raz udało mu się nawet powrócić do kamienicy Gniewosza z Dalewic. Panowie polscy kazali go tam ścigać i posłali zbrojnych pachołków, żeby go uwięzić; ledwie zdołał wstawić do komina drabinę i po niej na dach się wydrapawszy, ujść pościgu.”


Widzimy, że motywacje, jakkolwiek różne, tak z jednej, jak i z drugiej strony były niezwykle silne. :))

Wilhelm mimo przeszkód porozumiał się z królową, ta zaś była zdecydowana zamieszkać z nim gdziekolwiek, byle dopełnić ślubów i zostać jego małżonką.
Panowie polscy pilnowali jednak swojej królowej, aby nie doszło do jej spotkania z Wilhelmem. Podejmowała Jadwiga próbę wyjścia kilkakrotnie, ale ani razu jej się to nie udało. Za każdym razem zjawił się w porę jakiś nieproszony świadek, a wycieczka królowej z pewnością zakończyłaby się wówczas uwięzieniem Wilhelma. Dotarło wreszcie do Jadwigi, że ona sama jest więźniem we własnym zamku. Jak pisze Koneczny, raz postanowiła przemocą utorować sobie drogę. Doszła do ostatniej bramy i kiedy zastała ją zamkniętą, a burgrabia nie chciał otworzyć, porwała topór od jednego ze strażników i zaczęła rąbać furtę bramy. Nikt z obecnych nie ważył się podnieść ręki na majestat królowej i nikt nie odebrał jej topora. Nadbiegł wówczas mieszkający na Wawelu podskarbi koronny, Dymitr z Goraja, i na kolanach błagał Jadwigę, aby zaprzestała. Jadwiga z płaczem, złamana i bardzo strapiona, wróciła do swoich komnat, mając za pocieszenie jedynie to, że nikt jej do ślubu z Jagiełłą nie będzie w stanie zmusić, jeśli ona sama nie zechce.

Unia Polski z Litwą cz.2

Koronacja Jadwigi na Króla Polski
Kalkulacje panów małopolskich były mniej więcej takie, że najbardziej pożądaną rzeczą było by, aby Jadwiga wstąpiła na tron Polski i została żoną Jagiełły, gdyż w tym przypadku łączyłyby się na tronie polskim zarówno litewskie, jak też węgierskie roszczenia względem Rusi Czerwonej. Jednakże to Jagiełło był tą główną osobą, o koronację której teraz zabiegano, zaś związek Polski z Litwą rzeczą najważniejszą. Liczono się więc także z tym, że dla interesów Polski wystarczy zrobić Jagiełłę królem, zaś bez Jadwigi można się będzie obejść.
W marcu 1384 r. zjazd radomski wysłał do Budzynia prostego szlachcica z poselstwem, aby Jadwigę szybko przysłać do Polski, gdyż w przeciwnym razie może jej przepaść korona Polski. Królowa Elżbieta, zanim wyprawiła królewnę Jadwigę, najpierw wyprawiła do Polski Zygmunta Luksemburczyka z wojskiem, lecz ten nie zdołał nawet przekroczyć Karpat, gdy oznajmiono mu, że jego obecność w Polsce nie jest pożądana i z pewnością napotka tu zbrojny opór, jeśli tylko odważy się przekroczyć granicę.
Jadwiga przybyła do Krakowa 13 października 1384 r., zaś dwa dni później, w wieku 13-tu lat, została koronowana na KRÓLA Polski.
Jak pisze Koneczny, sens takiego postępowania w sprawie koronacji Jadwigi polegał natym, że panowie małopolscy chcieli, aby ona sama posiadała pełną godność królewską i władzę oraz mogła panować ze swej osobistej mocy. Gdyby też wyszła za mąż, jej małżonek nie musiał już być wcale uznany królem Polski i jego osoba mogła nie mieć praktycznie żadnego znaczenia w rządzeniu krajem. To miało zależeć dopiero od woli samej królowej oraz narodu, czy małżonek Jadwigi zostanie obdarzony królewską godnością oraz możliwością wywierania wpływu na politykę państwa polskiego. Wówczas najpewniej liczono się z realna przecież możliwością, że mężem Jadwigi „mimo wszystko” zostanie Wilhelm habsburski i wobec tej możliwości zabezpieczono się koronacją Jadwigi na króla Polski po to, aby ewentualnego jej współmałżonka odsunąć od władzy.
W tym czasie Ziemowit Mazowiecki, zapewne powiadomiony przez Panów małopolskich o ich planach względem tronu polskiego, nie posyłał już swoich swatów na Wawel i nie rozpoczynał starań o rękę królowej, choć wcześniej, jak pamiętamy, wszczął wojnę domową z tego właśnie powodu i zajął wiele grodów, m.in. całe Kujawy. Można z tego wnioskować, że wykazał całkowite zrozumienie dla planów dotyczących połączenia Polski z Litwą i że ponad swoje osobiste ambicje przedłożył dobro Ojczyzny.

W trzy miesiące po koronacji królowej Jadwigi stanęło w Krakowie poselstwo od Jagiełły z prośbą o rękę polskiej królowej (króla?). Akt ten w całym świecie wywołał niezwykłe zdumienie, zaś w Krzyżakach dodatkowo przerażenie. Jednak osobą najbardziej zdziwioną była sama Jadwiga, której panowie małopolscy o niczym nie uprzedzili. Zdaje się, że rozumowali oni, iż dowolnie będą mogli dysponować ręką królowej, o ile tylko wypłacą jej narzeczonemu, czy „poślubionemu na przyszłość mężowi” wspominane 200 000 florenów.

I tu nastąpił pewien zgrzyt, gdyż królowa Jadwiga, jakkolwiek miała jedynie trzynaście lat, okazała niezwykłą siłę woli oraz bardzo wysokie poczucie godności osobistej. Ten pogański książę, na którego chrześcijańscy rycerze pod przewodem zakonu Krzyżackiego urządzali obławy, nie wydawał jej się właściwym kandydatem na męża dla siebie, córki pierwszego w Europie monarszego rodu. Wobec takiego stanu rzeczy postanowiła Jadwiga dochować wierności Wilhelmowi, podczas gdy polscy wielmożowie byli raczej gotowi zrzucić ją z tronu, niż odstąpić od rokowań i planów związanych z Jagiełłą.
Oznaczało to walkę królowej z poddanymi, młodziutkiej dziewczyny z zastępem polityków. Była to arcyciekawa walka, w której obie strony gotowe były na wszystko: używały podstępów i forteli, nie cofały się nawet przed gwałtem i przemocą, byleby tylko na swoim postawić.

Poselstwo z Litwy „o rękę królowej”, wobec braku jej osobistej zgody załatwiono „nieco dyplomatycznie”, odpowiadając tymczasem, że ona sama zdaje się w podjęciu tej decyzji na swoją matkę i do niej to posłów posyła po radę dla siebie. Jakoż rzeczywiście pojechali posłowie na Węgry prosić matkę, Elżbietę Bośniaczkę, aby swym macierzyńskim autorytetem wpłynęła na Jadwigę i planom litewskim dopomogła, gdy tymczasem sama Jadwiga gotowała się do „spełnienia” małżeństwa z Wilhelmem.

Na Węgrzech bardzo gorąco plany Polaków poparł ówczesny biskup ostrzyhoński Dymitr, kardynał i legat papieski na Węgry i Polskę. Zapalił się on bardzo do myśli o nawróceniu Litwy bez przemocy i przelewu krwi. Kardynał wziął sprawy w swoje ręce i spowodował, że królowa Elżbieta sama przydała dwóch posłów od siebie i tak wzmocnione poselstwo wróciło do Krakowa. Nie wiadomo, czy to poselstwo było przyjmowane przez Jadwigę urzędowo, w każdym bądź razie panom małopolskim wystarczało, że jest zgoda matki, do której Jadwiga pozwoliła odesłać posłów. Wobec tego przystąpiono do dalszych układów z Jagiełłą i tak 14 sierpnia 1385 r. w Krewie zawarta została umowa z Jagiełłą, mocą której księstwo litewskie przestało istnieć jako osobne państwo, zaś Jagiełło wcielił do polskiej korony całą Litwę wraz ze wszystkimi lennymi księstwami ruskimi. Jako koronowany król Polski miał być Jagiełło nad Litwą najwyższym zwierzchnikiem. Wraz z Jagiełłą mieli przyjąć chrzest wszyscy jego pogańscy bracia i krewni, a chrzest Litwy miał odbyć się w katolickim rzymskim Kościele. Wszyscy Litwini od najznakomitszych począwszy, a na najprostszym ludzie skończywszy, mieli przejść na katolicyzm i jedynie ci, którzy już wcześniej zostali ochrzczeni we wschodniej cerkwi, mogli pozostać przy schizmie. Ponadto Jagiełło zobowiązywał się odzyskać dla Polski utracone ziemie: Ruś Czerwoną i Pomorze Gdańskie oraz z własnych środków wypłacić 200 000 florenów dla domu habsburskiego za zerwanie „ślubu” przez Jadwigę.

Unia Polski z Litwą cz. 1

Pozdrawiam wszystkich, którzy tu zaglądają


Postanowiłam umieścić wpis dotyczący znanego wydarzenia z historii Polski w interpretacji Feliksa Konecznego.
Niby nic nowego, ale jest tu wiele szczegółów, których nie znajdziecie w podręcznikach historii, a które jednak rzucają nowe światło na to wydarzenie.
Przy okazji możemy się nauczyć od naszych "prapradziadków" tego wszytskiego, czego nie nauczymy się od współczesnych POlityków - czyli miłości ojczyzny i dążenia do jej dobra.





Po śmierci króla Ludwika węgierskiego dn. 11 września 1382 r. i wobec faktu, że Maria (jego córka) została wyniesiona na tron węgierski, do korony polskiej pozostało dwóch kandydatów: Jadwiga – druga córka Ludwika oraz Ziemowit mazowiecki.

Jadwidze, gdy kończyła siódmy rok życia, dano tzw. „ślub na przyszłość” z Wilhelmem habsburskim. Ślub ten oznaczał, że w przyszłości wystarczy tylko, aby młoda para oświadczyła, że trwa w zamiarze małżeństwa i aby zamieszkała razem, aby małżeństwo młodych stało się uznanym faktem. Między królem Ludwikiem a ojcem Wilhelma ułożono (układ hainurski), że młodzi zamieszkają ze sobą w 1383 r. Bez wspólnego zamieszkania te zaślubiny nie były ważne i nie miały mocy nierozwiązalnego sakramentu. Zastrzeżono, że w razie, gdyby któraś ze stron zerwała śluby, winna jest wypłacić drugiej stronie dwieście tysięcy florenów, co stanowiło na owe czasy olbrzymią sumę.
Wilhelm był świetnym kandydatem na tron węgierski – w posagu miał przynieść Węgrom łączność z krajami okalającymi całą zachodnią granicę Węgier: z Karyntią, Krainą, Gorycyą, Pobrzeżem istryjskim i z Triestem. Dziwne jest zatem, że na tron Węgier wybrano Marię i powód tego do dziś nie jest do końca wyjaśniony.
Z tego samego jednak powodu Wilhelm nie był dobrym kandydatem na tron Polski.
Także Maria, już jako królowa Węgierska i jej mąż, Zygmunt, zostali przez polską szlachtę odrzuceni na sześciu zjazdach: w Poznaniu, Gnieźnie, Brześciu Kujawskim,, Miłosławiu, Radomsku i Wiślicy.

Wobec tych faktów rozważano w Polsce możliwość małżeństwa Jadwigi z Ziemowitem, co dałoby się pogodzić za cenę wspomnianych 200 tys, florenów., które należałoby wypłacić Wilhelmowi. Matka królewien także wolała, aby każda z jej córek miała koronę dla siebie, więc zwolniła polskich starostów z przysięgi, jaką złożyli Marii w 1379 r.W ten sposób wyznaczono koronację Jadwigi na najbliższe Zielone Świątki tj. na dzień 6 maja 1383 r. w Krakowie, przy czym z góry zaznaczono, iż tron Polski oddaje się Jadwidze, nie zaś Wilhelmowi.
Na wyznaczony dzień koronacji Jadwigi do Krakowa wybrał się Ziemowit, który choć wystąpił wspaniale, jak przystało na księcia i potencjalnego przyszłego króla, nie został wpuszczony do miasta. Dwie doby zabawił na Kleparzu, po czym zawstydzony cofnął się do Korczyna, gdzie doczekał się wiadomości, że Jadwiga z powodu powodzi na Węgrzech nie przybędzie do Polski. Ta sama powódź nie przeszkadzała jednak małopolskim panom pojechać do Koszyc i tam namówić matkę królowej, aby wysłała ją do Polski w listopadzie.

Ziemowit zaczął podejrzewać Małopolan o nieszczerość względem siebie i koronowany uprzednio według starej tradycji przez podniesienie na tarczy, jako król rozpoczął wojnę domową, do której jednak Małopolanie nie przystąpili.
Jadwiga miała przyjechać na Św. Marcina 1383 r. Pojechał po nią Sędziwój z Szubina, ale królewna nie przybyła, a królowa matka, Elżbieta Bośniaczka za powód podała zbyt młody wiek Jadwigi oraz postawiła warunek, że po ewentualnej koronacji Jadwiga wróci jeszcze na trzy lata do domu rodzinnego. Na taki warunek nie sposób było przystać, ale też panowie małopolscy nie gniewali się o tę zwłokę, chociaż dla pozoru brali udział w uchwałach grożących, że w razie jeśli Jadwiga nie przybędzie do Polski w ustalonym terminie, przepadną jej prawa do tronu. W gruncie rzeczy zwłoka w przybyciu Jadwigi była im na rękę, a wiele też wskazuje na to, że Elżbieta Bośniaczka miała od nich upoważnienie do takiego postępowania, czy nawet wręcz była doń zachęcana. Małopolanie nie życzyli sobie na tronie polskim Wilhelma habsburskiego i woleliby Ziemowita, jednakże w tym czasie w ich głowach powstała bardzo śmiała myśl polityczna, do realizacji której nie nadawał się ani jeden, ani drugi kandydat.
Na męża dla Jadwigi upatrzono Jagiełłę, Wielkiego księcia Litewskiego. Pomysł ten powstał wiosną 1383 r. i wtedy to zachowanie Małopolan względem Ziemowita zaczęło się zmieniać. Plany były dalekie i bardzo niepewne, toteż nie chciano Ziemowita przedwcześnie zrażać.

Przez cały rok 1383 nawet nie dano znać Jagielle o tym, że myśli się o jego kandydaturze na tron Polski, aż dopiero w marcu 1384 r. podjęli tę decyzję małopolscy wielmożowie, na czele których stali: Spytek Z Melsztyna, Jaśko z Tęczyna i Jaśko z Tarnowa. Litwa w tym czasie była w bardzo złej sytuacji. Sam Jagiełło skłonny był oddać ziemie litewskie Krzyżakom i zabiegał o zdobycie ziem na Rusi. Jagiełło wydał już Krzyżakom Żmudź oraz przystał na warunki stosunku lennego z Litwy. Mimo tego w następnym roku Krzyżacy wszczęli przeciwko Jagielle nową wojnę, gdyż inny książę litewski, Witold syn Kiejstuta, obiecał im jeszcze lepsze warunki.
Kiedy do Jagiełły dotarło poselstwo polskie z propozycją objęcia tronu, wówczas ten zaproponował Witoldowi zgodę, mimo że wygrał z nim bitwę pod Wilkiszkami. Istotnie była to dla Jagiełły niezwykła gratka. Na tron państwa wyznającego chrześcijaństwo od czterech wieków, do panowania nad społeczeństwem, które umiało się samo rządzić powoływano władcę z kraju, gdzie bez zezwolenia księcia nawet córki za mąż nie można było wydać i gdzie nie widziano jeszcze porządnej budowli.
Pomysł wielmożów małopolskich zakrawał na istne szaleństwo.
Była w nim jednak zawarta bardzo sprytna polityczna myśl: zawarcie spółki z Litwą przeciw Węgrom w rywalizacji o Ruś oraz zyskanie sojusznika w walce z Zakonem Krzyżackim. Chrzest władcy oraz całego narodu litewskiego miała wybić Krzyżakom poważny argument z ręki: zdawało się, że nie będą oni już potrzebni w tych stronach wobec faktu, że nie będzie pogan do nawracania. Te kalkulacje, jak wiemy, nie do końca się sprawdziły :))
Litwa również miała zyskać na tym połączeniu tronów polskiego z litewskim; dla Litwy oznaczało ono po prostu ocalenie.
Jak pisze Koneczny nie zachowało się z tego czasu żadne pismo, żaden akt, żadna notatka. Nie wiadomo, kto jeździł do Jagiełły z poselstwem. Wszystko odbywało się po cichu, gdyż nie wiedziano, czy osoba Jagiełły nada się na króla Polski.
Plan był rzeczywiście bardzo śmiały, ale też i bardzo ryzykowny.

sobota, 15 stycznia 2011

Wychowanie miłości

Miłość jest wartością duchową, w związku z czym domaga się ona w swej realizacji respektowania duchowych przymiotów człowieka, które stanowią wolność i rozumność.

Wolność jest wartością dla miłości, gdyż miłość bez wolności stanowić może jedynie swoją karykaturę. Prawdziwa miłość zawiera w sobie zawsze element jakiejś ofiary, rezygnacji z części siebie na rzecz tego, kogo kochamy. Może dokonać się to jedynie w warunkach całkowitej wolności ducha. Dla realizacji miłości niezbędny jest ten moment wolności, który określamy sui iuris, jako wyraz samo – panowania i samo – posiadania. Danie czegoś, w miłości małżeńskiej danie siebie, zakłada bowiem posiadanie tego, co chcemy ofiarować. W miłości dajemy siebie samych, dlatego też powinniśmy uprzednio sami siebie posiadać. Następuje tu owo tajemnicze sprzęgnięcie miłości i wolności, w miłości bowiem wolność znajduje swoje uzasadnienie i cel. Dzień po dniu zdobywamy swą wolność, aby zrezygnować z niej na rzecz tej osoby, którą chcemy obdarować sobą, czyli miłością. Miłość bez tego obdarowania nie będzie prawdziwą miłością, lecz jedynie relacją na poziomie zmysłowym i/lub uczuciowym, będzie spotkaniem dwóch egoizmów. O prawdziwości miłości zawsze świadczy jedynie ofiarowanie siebie, umiejętność rezygnacji z tego, co dla nas ważne i drogie. Mówiąc inaczej, prawda miłości wyraża się w konkretnym czynie opartym na ofiarowaniu czegoś, co jest nam najdroższe. Wielkość miłości będziemy też zawsze postrzegać w kategoriach wielkości ofiary. Wolność jest przez miłość napełniana wewnętrzną treścią. Stanowiąc motywację do jej pełnego uzyskania, stanowi zarazem jej ostateczny cel.



Każdy człowiek posiada naturalne pragnienie prawdziwej miłości i wcale nie trudno dostrzec, że jest ono większe od pragnienia samej wolności. Prawdziwa miłość między mężczyzną a kobietą musi opierać się na afirmacji wartości osoby, do której ta miłość się kieruje. Na przeszkodzie tej afirmacji wartości osoby staje zmysłowość, która wyrażana w popędzie seksualnym pragnie jak gdyby zawłaszczyć sobie i podporządkować całą relację między osobami przeciwnej płci. Z tej racji, że wartość seksualna sama niejako narzuca się zmysłom poprzez swój konkretny i przez to zmysłowy charakter, afirmacja wartości osobowej czeka jakby na świadomy wybór, na nasz duchowy wysiłek w celu wydobycia prawdy o człowieku i postawienia jej na pierwszym miejscu w relacji międzyludzkiej, w relacji między mężczyzną a kobietą. To wydobycie może dokonać się jedynie w warunkach wolności woli w tym jej momencie, który określiliśmy jako sui iuris. Człowiek, aby dokonać tego wyboru, musi być panem swego popędu seksualnego, gdyż w przeciwnym razie to jego zmysły i jego popęd dokonują wyboru niejako za niego. W takiej sytuacji staje się człowiek niewolnikiem swych namiętności i to on musi się im podporządkować. Podporządkowanie się uczuciom zmienia tylko nieco charakter tej niewoli, nie zmieniając przy tym samego faktu, iż utrata wolności nastąpiła. Wolność posiada twórczy charakter, przez co w relacji z drugą osobą dochodzi za jej pośrednictwem nie tyle do konsumpcji pewnego dobra, jakim jest osoba drugiej płci, ile do udzielania się tego dobra, jakim sami jesteśmy. Ta miłość realizowana w warunkach wolności wyraża się w świadomym pragnieniu i całoosobowym zaangażowaniu na rzecz dobra osoby, którą kochamy. Rzecz jasna, iż nie może nam chodzić o jakieś subiektywne dobro, lecz jedynie o dobro obiektywne i przez to prawdziwe. W tak rozumianej miłości zmysłowość i uczuciowość traktujemy raczej jako pewnego rodzaju pomoc w miłości czy bazę dla niej, niż samą miłość.



Popęd seksualny sprawia, że nasza wola ciąży w kierunku osoby ze względu na jej wartość seksualną, zaś wola sama z siebie i z powodu swej wolności pragnie dobra bezwzględnego, dobra bez granic czyli szczęścia. Pragnie czy powinna pragnąć tego dobra dla siebie oraz dla osoby, którą kocha. Równoważy w ten sposób wewnętrznie fakt, iż samej osoby pragnie dla siebie poprzez wprowadzenie w relację miłości pewnego rysu bezinteresowności, uwalniającego samą miłość od nastawienia na użycie. Istotne dla tych rozważań będzie określenie, co dla osoby kochanej będzie stanowiło owo dobro bez granic czyli szczęście. Dobrem bezgranicznym dla człowieka zawsze jest Bóg. Tylko On jeden stanowi obiektywną pełnię dobra i tylko On może człowieka tą pełnią nasycić. Szczęście jest zatem wartością ściśle określoną i nie może być ono interpretowane w sposób samowolny. W pragnieniu szczęścia dla drugiej osoby zawarte jest zatem pragnienie samego Boga. Wiąże się to z jakąś odwagą ustalenia całego życia osób w zgodności z wiarą, jednakże tylko takie ustalenie ma moc przywołać prawdziwą miłość w stosunki między kobietą a mężczyzną i tylko przez nie możliwe jest prawdziwe odrodzenie się człowieka do pełni jego osobowej potencjalności, do prawdziwej miłości. Z pewnością wymaga to wielkiego wysiłku ducha ludzkiego, lecz z drugiej strony daje człowiekowi poczucie wewnętrznego bogactwa. W zdolności chcenia prawdziwego dobra dla drugiej osoby przejawia się moja prawdziwa miłość do niej[1].



W związku z trudnościami, jakie jawią się na drodze realizacji prawdziwej miłości pomiędzy mężczyzną a kobietą, a wynikających z niejako przyrodzonej im zmysłowości i uczuciowości, rodzi się postulat potrzeby wychowania miłości. Punktem wyjściowym takiego wychowania powinna być świadomość, iż miłość nie jest gotowym darem, czymś, co dane jest człowiekowi jako przygoda serca. Ze źle rozumianej istoty miłości biorą się liczne błędy w realizacji miłości małżeńskiej. Także swoisty kryzys małżeństwa i rodziny, stanowiący swego rodzaju znak naszych czasów ma swe źródło w błędnym rozumieniu miłości, co wynika z czysto subiektywnego jej pojmowania i sprowadzania do jedynie przeżycia na poziomie zmysłów i uczuć. Wychowanie miłości to konieczność podporządkowania zmysłowości i uczuciowości człowieka jego woli, niejako wprzęgnięcie tych wartości w służbę afirmacji osoby, której miłość jest wyrazem. Zawsze należy pamiętać o tym, iż samo przeżycie, bez względu na to jak jest wielkie i szlachetne, nie stanowi jeszcze miłości, lecz jedynie tworzywo dla niej. Miłość nie jest zatem tylko samym przeżyciem, ale przede wszystkim i bardziej jeszcze stałym usposobieniem do dbałości o prawdziwe dobro kochanej osoby. Główny problem praktyczny stanowić zatem będzie uwolnienie miłości łączącej mężczyznę i kobietę od nastawienia konsumpcyjnego i towarzyszącej temu nastawieniu atmosfery „wyżywania się” zmysłowego i uczuciowego w wartościach, którymi dysponuje drugi człowiek przeciwnej płci oraz przeniesieniu całego punktu ciężkości na wartość samej tej osoby. Wartości, o których mowa tj. psychiczne i zmysłowe właściwości człowieka, nie mogą i nie powinny stanowić celu samego dla siebie, gdyż poprzez ich pryzmat i niejako poza nimi trudno jest dostrzec samą osobę i jej wartość. Zmysłowość i uczuciowość powinny zostać podporządkowane głównej wartości samej osoby. Wychowanie miłości będzie zatem polegało na tym podporządkowaniu. Niezbędne do tego celu jest pewne oczyszczenie zmysłowości i uczuciowości. Nie mówimy tu o ich niszczeniu, lecz jedynie o oczyszczeniu polegającym na ich włączeniu w całą i pełną miłość osoby. Wychowanie miłości to również praktyczne wydobycie z niej całej jej wielkości. Na tym tle sam stosunek płciowy nie może być traktowany jako cel przeżycia maksimum rozkoszy, lecz jako akt łączący osoby najbardziej autentyczną miłością. Respekt wobec obiektywnego celu, jaki został wpisany przez Stwórcę w istotę popędu seksualnego, powinien w świadomości człowieka przeważać nad subiektywnym przeżyciem[2]. Działanie niejako wbrew naturze, wyrażające się np. stosowaniem antykoncepcji czy utrzymywaniem erotycznych relacji homoseksualnych będzie w świetle tego działaniem przeciw osobie a tym samym przeciw miłości. Wierność prawdzie o obiektywnej celowości popędu seksualnego będzie stanowiła więc o obecności afirmacji wartości osoby we wzajemnej relacji kobiety i mężczyzny. Bez świadomości w tym zakresie trudno również o urobienie postawy powściągliwości i umiarkowania w sprawach związanych z wykonywaniem aktów seksualnych. Tymczasem właśnie powściągliwość i umiarkowanie stanowią jakby jeden z głównych celów na drodze wychowania miłości. Postawa taka niezbędna jest zarówno w okresie przedmałżeńskim, jak również w trakcie jego trwania, zabezpiecza ona bowiem i chroni obiektywne dobro kobiety i mężczyzny współżyjących ze sobą.







[1] Por. K. Wojtyła, Miłość i odpowiedzialność, Lublin 2001, s. 120 – 122.

[2] Por. K. Wojtyła, Propedeutyka sakramentu małżeństwa, Ateneum Kapłańskie 1958, R. 50, T. 56, z. 1 (294), s. 26 – 30.

czwartek, 13 stycznia 2011

Krytyka utylitaryzmu

Utylitaryzm jako program etyczny znajduje się w opozycji do postawy miłowania i w życiu człowieka akcentuje użyteczność. Użyteczne zaś może być to, co daje przyjemność, a wyklucza przykrość. Według utylitaryzmu szczęście jest tożsame z przyjemnością, zaś człowiek obdarzony jest przede wszystkim zdolnością myślenia oraz wrażliwością. Wrażliwość czyni człowieka żądnym przyjemności, zaś zdolność myślenia dana jest mu po to, aby mógł kierować swoim życiem w sposób mogący zagwarantować jej maksimum. W utylitaryzmie obowiązującą zasadą moralną jest uzyskanie maksimum przyjemności i minimum przykrości. Ta zasada powinna obowiązywać nie tylko jednostki, ale też całe społeczeństwa, toteż postuluje ona maksimum przyjemności dla jak największej liczby ludności, przy jednoczesnej konieczności minimalizacji przykrości dla tejże liczby ludzi. Jakkolwiek ta zasada wygląda dość przekonująco na pierwszy rzut oka, to jednak jej słabością jest uznanie samej przyjemności za jedyne i największe dostępne człowiekowi dobro, któremu powinien on podporządkować wszystkie inne dobra i wartości.



O słabości tej zasady przesądza natura samej przyjemności, która jest ze swej istoty czymś raczej ubocznym, przypadłościowym, a więc czymś, co może się pojawiać jedynie przy sposobności. Ponadto przyjemność jest dobrem aktualnym tylko dla jednej osoby i nie może przekroczyć tej bariery.



Tym samym przyjemność nie może być celem samym w sobie, tym bardziej, że realizacja prawdziwego dobra wymaga niekiedy właśnie rezygnacji z przyjemności, czy wręcz wiąże się z pewną przykrością. Ponadto przyjemność i przykrość są dość przypadkowe i nawet do pewnego stopnia nieuchwytne. Wiążą się z konkretnym czynem i nie można ich z góry zaplanować, określić i obliczyć. Przyjemność jako główny cel działania człowieka oznaczałaby, iż temu celowi musiałyby być podporządkowane wszystkie dobra, w tym także dobro osobowe własne, jak też dobro osobowe innego człowieka. W relacji mężczyzna – kobieta, w ich aktach seksualnych, takie określenie głównego celu jest tożsame z uprzedmiotowieniem osób, gdyż oboje zostają niejako wprzęgnięci w służbę dostarczenia przyjemności sobie i drugiej osobie. Widzimy zatem, że w tym przypadku każde z nich samo używa i jednocześnie jest używane przez drugiego, dzieje się to zaś na mocy niewłaściwie określonego celu ich wzajemnej relacji. Powodowani przez własny egoizm i dążenie do przyjemności, razem stanowią tylko sumę swoich egoizmów i na tym gruncie trudno raczej mówić o zjednoczeniu osób. Trudno też w tej sytuacji znaleźć jakiś punkt, z którego można byłoby przejść do postawy miłowania.



Musimy zatem uznać, że utylitaryzm jest programem konsekwentnego egoizmu i tym samym przeciwieństwem miłości.



Oczywiście w programie tym przyjemność może być różnego rodzaju. Może być to przyjemność, którą człowiek czerpie z samych aktów seksualnych, ale może też być ona określona na zasadzie czerpania przyjemności z tego, że jest się źródłem przyjemności dla kogoś drugiego. W niczym nie zmienia to jednak obowiązującej zasady, że rachunek własnego szczęścia stanowi najwyższą normę postępowania i to on określa całą relację dwojga osób. W tej relacji dobre równa się przyjemne, zaś zło równa się brak przyjemności. Wartości w ten sposób określone mają charakter czysto subiektywny, natomiast dla zaistnienia miłości potrzebne jest dobro obiektywne, gdyż tylko ono może osoby zjednoczyć. Miłość ze swej natury jest zjednoczeniem osób i nie można jej oprzeć na zasadzie utylitaryzmu, który w najlepszym wypadku może stanowić jedynie jakieś zharmonizowanie egoizmów.



Miłość, będąca treścią ewangelicznego przykazania miłości zakłada normę personalistyczną, określającą osobę jako byt, którego istota domaga się właściwego i pełnowartościowego odniesienia. Tym właściwym odniesieniem do osoby jest miłość jako afirmacja osoby ze względu na nią samą. Słusznie przeto należy się osobie, aby była traktowana jako przedmiot miłości, nie zaś przedmiot użycia. Miłość względem osoby jest też jakimś oddaniem jej sprawiedliwości, i używanie osoby tej elementarnej sprawiedliwości się sprzeciwia. Porządek sprawiedliwości jest w pewnym sensie bardziej podstawowy niż porządek miłości, gdyż w sprawiedliwości zawiera się miłość, która jednocześnie jest też czymś poza sprawiedliwością. Miłość i sprawiedliwość różnią się miedzy sobą swą istotą. Sprawiedliwość odnosi się do rzeczy – dóbr materialnych lub moralnych ze względu na osoby. Miłość odnosi się do osób bezpośrednio, a w jej istocie zawiera się afirmacja osoby jako takiej. Słuszne jest więc powiedzenie, że miłowanie osoby jest względem niej sprawiedliwe. Jednakże to miłowanie nie zawiera się w tejże sprawiedliwości, gdyż istota miłości znacznie przekracza samą sprawiedliwość. Jeśli mówimy o sprawiedliwości w kontekście miłości, to dlatego, że w całokształcie moralności seksualnej bardzo istotne jest wypracowanie pojęcia miłości sprawiedliwej, czyli takiej, która gotowa jest oddać każdemu człowiekowi to, co mu się na mocy tego kim człowiek jest w swej istocie, należy. W przypadku miłości mężczyzny i kobiety, kiedy do głosu dochodzi ich zmysłowość i uczuciowość, często może mieć miejsce w ramach właśnie tego, co określają jako miłość, jej utylitarystyczna interpretacja, sprzeciwiająca się elementarnym zasadom sprawiedliwości. Tak interpretowana miłość może być niesprawiedliwa względem osoby.[1]



[1] Por. K. Wojtyła, Miłość i odpowiedzialność, s. 30 -45.

czwartek, 6 stycznia 2011

Etyka seksualna (katolicka?)

Wy katolicy, zarzucają mi przyjaciele wolnomyśliciele, jesteście zamknięci w klatce katolicyzmu. A ja odpowiadam, że to prawda: katolik jest więźniem swego Kościoła, tak jak ptak jest więźniem nieba
(J. Greek).



Wybrałam ten cytat, który odnosi się do Kościoła katolickiego, pomimo, że tematem naszych rozważań nie będzie Kościół, lecz etyka życia seksualnego. To zupełnie różne zagadnienia, tym niemniej cytat jest jakoś adekwatny, jeśli przyjmiemy, że zagadnienie realizacji popędu płciowego rozważane jest przeze mnie z punktu widzenia etyki seksualnej, do której można (chociaż wcale nie trzeba) dodać przymiotnik katolicka. Ogólnie rzecz biorąc, celem refleksji etycznej jest próba udzielenia odpowiedzi na pytanie o to, przez co człowiek i jego czyny są dobre, a przez co złe.

W związku z tym, spróbujemy odpowiedzieć na pytanie, czy stosowanie antykoncepcji w związku mężczyzny i kobiety jest czynem czy może sumą czynów o pozytywnym zabarwieniu. Tak twierdzą nauczyciele planowania rodziny i spróbujemy do tego twierdzenia przyłożyć miarkę zasad najwyższych, zaczerpniętych z obserwacji natury. Na tym etapie widzimy, że użyty przymiotnik „katolicka” w określeniu etyki nie odnosi się w żaden sposób do norm moralnych, które w tej etyce obowiązują. Oznacza on tym samym, że Kościół nie rości sobie prawa do ustanawiania tych norm, lecz jedynie aprobuje te prawa, które z natury człowieka wynikają.



W centrum etyki stoi człowiek i to jego ludzka natura stanowi podstawę formacji etycznej. Jeśli realnie istniejący byt, jakim jest człowiek rozpatrujemy przy pełnym uwzględnieniu jego natury, czyli istoty, to wówczas powinniśmy zgodzić się z tym, że działanie człowieka jest z jednej strony przedłużeniem jego istnienia, zaś z drugiej strony treść tego działania stanowi uzewnętrznienie istoty samego człowieka. Omawiając zagadnienie NPR ustaliliśmy, że człowiek jest osobą. Osoba to istnienie aktualizujące rozumną istotę. Człowiek z natury jest osobą, taka jest bowiem jego istota.



Słowo osoba oznacza, że człowiek ma w sobie szczególną pełnię i doskonałość bytowania, która to pełnia wyraża się w jego życiu wewnętrznym, w jego rozumności i wolności.



I tylko tak określona natura może stanowić podstawę moralności. Osoba jest jednak nie tylko podmiotem, w którym występują dobro i zło moralne, ale ona sama jest też przyczyną sprawczą tego dobra czy zła.

Rozumność człowieka wyraża się poprzez zdolność tworzenia pojęć ogólnych, jednakże najpełniejszym jej wyrazem jest zdolność do poznania prawdy. Intelekt człowieka jakby ze swej natury dąży do poznania prawdy i jest to znowu jakaś naturalna, istotna funkcja ludzkiego intelektu. Człowiek za jego pośrednictwem ma zdolność ujmowania prawdy o dobru, zaś dobro pozostaje zawsze w relacji do władz pożądawczych człowieka. Mówiliśmy już o tym, ale warto jeszcze raz podkreślić, że wola jest ślepa na prawdę i sama z siebie nie posiada żadnej relacji do prawdy, jednakże w jakiś sposób jest na nią podatna i sposobna do niej. Wola jest zatem władzą pożądawczą, która pozostaje w naturalnym, najściślejszym związku z intelektem i jego naturalną relacją do prawdy. Powiązanie woli z intelektem, który jest w naturalnej relacji do prawdy przesądza o fakcie moralności, gdyż dzięki temu istnieje możliwość podporządkowania stosunku człowieka do różnych dóbr prawdzie. Ponieważ zaś, jak mówiliśmy, człowiek jest jednostką natury rozumnej, toteż moralność jest w nim czymś naturalnym, a nawet koniecznym. Musi on bowiem podporządkować prawdzie wszystkie dobra, w stosunku do których podejmuje działanie. Z drugiej strony, czynnikiem konstytuującym osobowość człowieka jest jego wolność. Wolność woli warunkuje moralność dzięki temu, że wola pozostaje w naturalnym związku z rozumnością i ten związek wskazuje na fakt, że przed wolą zawsze otwiera się konieczność wybierania dobra prawdziwego bądź też nieprawdziwego. Wybór jest zawsze aktem woli właśnie dlatego, że wola jest poprzez swój ścisły związek z intelektem w relacji do prawdy. W ten sposób prawda wdziera się w przedmiot wyboru. Jeśli więc przedmiotem wyboru, czyli dobrowolnego działania woli człowieka jest dobro prawdziwe, wówczas czyn ludzki jest moralnie dobry. Kiedy natomiast przedmiotem tym będzie dobro nieprawdziwe, to czyn ludzki będzie moralnie zły.[1]

Człowiek działając jest nie tylko podmiotem działania, gdyż równie często bywa także jego przedmiotem. W relacji dwojga osób przeciwnej płci, w ich obcowaniu, a zwłaszcza we współżyciu seksualnym, kobieta jest przedmiotem działania mężczyzny, zaś mężczyzna stanowi przedmiot działania kobiety. W tej relacji zarówno podmiot – działający, jak też przedmiot działania są osobami. I w tym momencie pojawia się pewien problem natury etycznej. Problem ten zawiera się w twierdzeniu, że człowiek, będąc przedmiotem działania drugiego człowieka, nie może być jednocześnie środkiem do celu działającego podmiotu. Jest to wykluczone z uwagi na naturę tak podmiotu, jak też przedmiotu omawianej relacji. Każda z nich jest osobą, a więc istotą zdolną do określenia swoich własnych celów. Jeśli więc jedna z tych osób zostałaby potraktowana jako środek do celu, to tym samym osoba ta doznałaby uszczerbku w tym, co należy do samej jej istoty i stanowi równocześnie naturalne jej uprawnienie. Zasada nie pozwalająca na użycie osoby wyłącznie jako środka do celu ma charakter powszechny i odnosi się do wszystkich sytuacji, w których mamy do czynienia z relacjami między ludźmi. Ostateczną racją tej zasady jest natura człowieka, w której wyraża się wola Boga. Bóg stwarzając człowieka jako osobę – wolną i rozumną, zdecydował tym samym, że ona sama będzie określała swoje cele. W tym miejscu dochodzimy do pewnej fundamentalnej prawdy o człowieku. Dochodzimy do tej prawdy na sposób określony w definicji – w bycie, jakim jest człowiek, spotykają się intelekty – poznający intelekt człowieka z zamysłem Absolutu. Człowiek jest osobą i ten fakt wyklucza możliwość bycia przezeń środkiem do celu innej osoby, kimkolwiek by ta osoba nie była. W praktyce znaczy to, że człowiek nie może być środkiem do celu nawet tej Osoby, która jest główną przyczyną sprawczą istnienia człowieka. Ta perspektywa wyznacza nam naturalny, czyli obiektywny porządek moralny. Jeśli więc człowiek nie może być jedynie przedmiotem użycia dla innej osoby, wówczas jako jedyne właściwe odniesienie wobec niego i jednocześnie przeciwieństwo używania osoby pojawia się miłość.[2]

[1] Por. K. Wojtyła, Natura ludzka jako podstawa formacji etycznej, w: Znak Rok XI czerwiec, Krakowskie Zakłady Graficzne, Karków 1959, s. 693 – 697.

[2] Por. K. Wojtyła, Miłość i odpowiedzialność, s.23 – 30.

środa, 5 stycznia 2011

Antykoncepcja contra NPR w propagandzie socjalistycznej

Warto zastanowić się chwilę, aby wyraźnie uzmysłowić sobie, jaka wizja człowieka stoi u podstaw promowanych przez oświecone środowiska, propagujących antykoncepcję i inne zabójcze (w sensie dosłownym) dla tegoż człowieka praktyki.



Wspominaliśmy już o mrocznej wizji dotyczącej zjawiska płodności kobiety. Najpewniej owa „mroczność” i tajemnica powodują całkowite zwątpienie w możliwości ludzkiego rozumu, który stojąc w obliczu prezentowanego stopnia trudności nie jest w stanie poznać i zrozumieć procesów zachodzących w ciele kobiety. Mamy zatem człowieka, którego rozumność całkowicie ograniczona jest stopniem skomplikowania biologii i dla której pewne zachodzące w niej procesy nie są możliwe do poznania i zdefiniowania. Może nieco dziwić fakt, że to środowisko ciągle odwołuje się do postępu i osiągnięć medycyny, której największym i podstawowym osiągnięciem jest poznanie ludzkiego organizmu. To na tym właśnie osiągnięciu bazują wszystkie inne, pozostałe osiągnięcia w medycynie i tak naprawdę to ono wyznacza i umożliwia postęp w tej dziedzinie. W świetle opisów prezentowanych przez pisarzy promujących planowanie rodziny, może wydawać się jednak, że organizm ludzki stanowi tajemnicę zbyt wielką i zbyt skomplikowaną, aby poszczególni ludzie mogli wiedzę o nim w praktyczny sposób zastosować w swoim życiu.



Do tego dochodzi ograniczenie wolności człowieka przez determinację, jaką wywiera na nim popęd płciowy, zdaniem światłych towarzyszy niemożliwy do opanowania. Ba, nawet spotykamy się ze stanowiskiem, że jakkolwiek próba opanowania tego popędu może w niekorzystny sposób odbić się na zdrowiu człowieka, zwłaszcza mężczyzny. Warto w tym miejscu przypomnieć sobie, jaka zatem wizja wolności przyświeca środowiskom, które swobodę seksualną niosą na swych sztandarach. Ta wzorcowa wolność seksualna, którą głoszą towarzysze, po raz pierwszy praktykowana w czasie rewolucji październikowej w Rosji, była przymusowa. W wielu sowieckich miastach powołano tzw. Komisariaty Wolnej Miłości. Zadaniem ich było nawoływanie do oddawania się uciechom cielesnym oraz karanie tych, którzy by z jakiegoś powodu nie chcieli się tym uciechom oddawać. Uciecha najwidoczniej była towarem nie podlegającym reglamentacji i każdy miał prawo, a niektórzy nawet obowiązek korzystania z niej. Obowiązek miały kobiety i jak się jednak okazało, ówczesne Rosjanki zupełnie nie poznały właściwej wartości oferowanej im przez komunistów wolności. Nie chciały one z niej korzystać w zaplanowany przez komunistów sposób, co pociągnęło za sobą przykre dla nich konsekwencje – z tego powodu były karane batogami i rózgami. Tym niemniej w Jekaterynodarze komisarze rozdawali chętnym mężczyznom specjalne dokumenty, na podstawie których mogli oni socjalizować i wdrażać do wolności wybrane przez siebie kobiety począwszy od dziesiątego roku życia.[1] Ponieważ wszelką światłość oświeceni towarzysze czerpią wprost ze źródeł, stąd być może w Polsce pojawił się swego czasu postulat antykoncepcji dla dziewcząt od kołyski. :)))



Jeśli się jednak dobrze zastanowimy, to z opisów naturalnych metod prezentowanych przez środowisko neomaltuzjańskie wyciągniemy logiczne wnioski, które pod pewną postacią są tam sugerowane. Pierwszym bowiem wnioskiem, jaki niejako sam się narzuca po przeczytaniu wymienionych wcześniej, ale także wielu innych lektur jest to, że metody te odpowiednie mogą być jedynie dla tych wszystkich, których zagadnienie współżycia seksualnego w zasadzie nie dotyczy, jakkolwiek i tu pojawia się pewna wątpliwość, gdyż według „naukowca” Kinseya sprawa ta dotyczy każdego normalnego człowieka od chwili jego przyjścia na świat. Tym niemniej możemy pokusić się o próbę wyodrębnienia pewnych grup ludzi, dla których środowisko wspaniałomyślnie przewidziało naturalny sposób regulacji poczęć. Mogą to być zatem osoby w wieku starczym – powiedzmy pow. 70 r.ż., impotenci, małe dzieci płci męskiej (o dziewczynkach już było – im młodsza, tym bardziej potrzebuje środków antykoncepcyjnych). Oczywiście nie mamy powodu by sądzić, iż fizjologia płodności kobiety jest zjawiskiem tak trudnym, by nie mogła być poznana nawet przez światłe umysły towarzyszy skupionych wokół idei neomaltuzjańskiej. Naturalne metody planowania rodziny całkowicie opierają się na wiedzy o tej fizjologii, stąd jest ona tak ważna dla rozważanego przedmiotu

Czym zatem są Naturalne Metody Panowania Rodziny, skoro w środowisku neomaltuzjanistów budzą tak wielki popłoch i zamieszanie. Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, należy w pierwszej kolejności z całą mocą podkreślić, że są one czymś zasadniczo różnym od antykoncepcji.

Antykoncepcja jest działaniem wykluczającym w sposób pozytywny możliwość poczęcia w podjętym akcie płciowym.

Naturalne metody bazują na znajomości fizjologii płodności kobiety i wstrzemięźliwości w okresie owulacji.

O ile więc antykoncepcja stanowi wyłączenie rozumności i wolności człowieka w sferze jego życia seksualnego oraz całkowite poddanie się popędowi seksualnemu zgodnie z marzeniem producentów środków antykoncepcyjnych, o tyle naturalne planowanie bezwzględnie wymaga od tegoż człowieka włączenia jego władz duchowych w sferę życia intymnego. W tym miejscu widać wyraźnie, w jaki sposób kolidują ze sobą antykoncepcja i naturalne metody planowania i w jaki sposób rozpowszechnianie tych ostatnich może zaszkodzić producentom środków antykoncepcyjnych. Rzecz jasna, że nie mają oni żadnego interesu w tym, aby ludzie posiadali znajomość fizjologii płodności oraz panowali nad popędem płciowym, gdyż na tym nie da się zrobić. Marzeniem tychże producentów jest doprowadzenie do pełnej automatyzacji w stosowaniu produkowanych przez nich specyfików, a to z kolei wyklucza udział rozumu i woli.

Rozważając dostępną ludzkiemu poznaniu prawdę na temat człowieka i jego istoty, ze szczególnym uwzględnieniem władz duchowych, jakie ma on na swym wyposażeniu, widzimy, że działania propagandowe, towarzyszące promowaniu antykoncepcji oraz informowaniu na temat naturalnych metod planowania rodziny przez środowisko "postępowe" posiadają dwa, zawsze te same elementy. Odwołując się do przytoczonego wcześniej (wpis "Człowiek – osoba")obrazowego przedstawienia wzajemnej zależności intelektu i woli, działania propagatorów antykoncepcji mają na celu oślepienie widzącego (intelektu) i osłabienie czy wręcz sparaliżowanie siłacza (woli). Tak naprawdę, to chodzi tu o zabicie całego wnętrza człowieka, jego duchowej natury. Prawdziwą zmorą władców państw totalitarnych mogłyby się okazać aspiracje ich poddanych do posiadania owej wolności wyrażającej się poprzez samopanowanie i samoposiadanie, toteż propaganda antykoncepcyjna z niezwykłą łatwością i przy wydatnej pomocy tychże władców sączona jest do ich umysłów. W sytuacji, gdyby doszło do realizacji tak rozumianej wolności przez szerokie masy społeczne, państwo totalitarne mogłoby się zwyczajnie nie udać, a to prawdopodobnie stanowi najgorszy senny koszmar socjalistów. Tak się jakoś składa, że socjalistyczna władza od zawsze odczuwa pokusę wpływania na sposób myślenia ludzi. W tym celu manipuluje nimi, aby ich kontrolować i czyni to dlatego, aby nie myśleli z własnej inicjatywy. Nic zatem dziwnego, że najpoważniejszym i najgorszym, bo najbardziej skutecznym w działaniu wrogiem zakusów państwa totalitarnego, jest rodzina. Ona to, pełniąc swoje naturalne funkcje tworzenia środowiska miłości, przekazywania życia, wychowania następnych pokoleń, kształtowania opinii o świecie oraz nauczania moralności, jest wrogiem władzy, która wolałaby zarządzać społeczeństwem zatomizowanym, pojedynczymi ludźmi całkowicie uzależnionymi od państwa i jednocześnie całkowicie wyzwolonymi spod jakichkolwiek wpływów poza nim.



Temu między innymi służyć ma wyrobienie postawy resentymentu wobec czystości, w czym przodują aktywiści planowania rodziny. Resentyment ten polegać ma na błędnym i wypaczonym stosunku do rzeczywistej wartości, jaką posiada cnota czystości. Wyższa wartość domaga się większego wysiłku woli i stanowi to dla człowieka pewną trudność. Łatwiej jest mu zatem zwolnić się z wysiłku, zaś samą wartość pomniejszyć i uznać za rzecz bezwartościową. Tak dzieje się dzisiaj z cnotą czystości, o której oświecone środowisko rozpowszechnia informacje, iż jest ona jedynie kwestią religijną i obowiązuje co najwyżej fundamentalnych (w domyśle – zacofanych, ciemnych, niedouczonych) katolików. Od katolików fundamentalnych odróżnia się jeszcze katolików postępowych, którzy zwolnieni są z wszelkiej moralności, zaś gromadzą się w tzw. Saloonie (Warszawa, ul. Czerska). Niektórzy twierdzą, że są to ci katolicy, którym chrzest się nie przyjął, ale to zagadnienie raczej teologiczne, toteż nie będziemy się nim tu zajmować. W każdym bądź razie na temat moralności w sferze ludzkiej seksualności mają oni bardzo wiele do powiedzenia i niekiedy podejmują się nawet pouczyć papieża w tym i wielu innych względach.

Niemniej w tak opisany sposób dochodzi do pozornego uwolnienia sfery seksualności człowieka od moralności, którą przedstawia się jako potrzebę jedynie fizjologiczną na równi z jedzeniem, piciem i oddychaniem. Brak możliwości zaspokojenia tejże potrzeby traktuje się jako pewne zło, czyniące w ludzkim organizmie straszliwe spustoszenie na poziomie fizycznym oraz emocjonalnym. O poziomie duchowym środowisko raczej nie wspomina, gdyż samo nie bierze pod uwagę możliwości posiadania duszy przez człowieka. Ogólnie rzecz biorąc, wyrobieniu postawy rezygnacji z wyższego dobra towarzyszy swego rodzaju lenistwo duchowe, przez Św. Tomasza określane jako „smutek płynący stąd, że dobro jest trudne”. Na tym smutku producenci środków antykoncepcyjnych zbijają fortunę, zaś poszczególni ludzie dla niego poświęcają swoje zdrowie i dobro swych rodzin. O ile jednak ten smutek do końca nie fałszuje dobra, jakim jest cnota czystości, gdyż pośrednio podtrzymuje on w duszy uznanie dla jego wartości, o tyle resentyment propagowany przez neomaltuzjanizm idzie o krok dalej i stara się całkowicie to dobro zdeprecjonować. W tym celu stworzonych zostało wiele argumentów, mających wykazać, że wstrzemięźliwość seksualna nie jest dla człowieka pożyteczna, lecz wręcz szkodliwa. W obiegu funkcjonują takie zbitki pojęciowe, jak: „przesadna czystość jest szkodliwa dla zdrowia”, „młody człowiek powinien się wyżyć seksualnie” i inne, podobne, acz równie bezpodstawne. Na domiar tego we wstrzemięźliwości postrzega się głównego wroga ludzkiej miłości, która w miłości kobiety i mężczyzny musi ustąpić na rzecz rozpasania seksualnego. Takie treści znajdujemy obecnie w potocznej opinii i te same treści znajdujemy na kartach opracowań działaczy socjalistycznych, wprzęgających NPR w wyrabianie mentalności przeciw życiu przed trzydziestu laty. W przypadku, gdy miłość kobiety i mężczyzny sprowadza się do jedynie ich zachowań seksualnych względem siebie, nie sposób w klimacie takim mówić o czystości jako wartości dla miłości. Tymczasem miłość domaga się integralności w każdej z osób miłujących się, ale także w relacji pomiędzy nimi. Tym samym miłość nie może być sytuacją jedynie subiektywną, w „której dochodzą do głosu zbudzone popędem energie zmysłowości i uczuciowości”[2]. Piewcy wolności seksualnej zdają się zupełnie nie dostrzegać tego, że aby miłość mogła osiągnąć pełną swoją wartość i stać się tym, czy jest ze swej istoty, należy ją oprzeć na afirmacji wartości osoby. (Wpis „człowiek – osoba)



[1] Por. T. P. Terlikowski, Wielka seksualna rewolucja październikowa w: Fronda nr 32, Fronda.pl Sp. Z o.o.,

Warszawa 2004, s. 116

[2] K. Wojtyła, Miłość i odpowiedzialność, s. 130.

Naturalne Planowanie Rodziny w propagandzie socjalistycznej - podsumowanie

Podsumowując wcześniejsze rozważania na temat sposobów przedstawienia naturalnych metod planowania rodziny przez środowiska metody te promujące, możemy dojść do wniosku, że upowszechnianie naturalnych metod tegoż planowania nie leży w interesie tych środowisk. Mówią one wprawdzie o tych metodach, jednakże czynią to w sposób mający na celu raczej zniechęcenie, niż zachęcenie do nich. W przytoczonych opisach także bardzo wyraźnie widać, że autorzy prawie na siłę starają się wyszukać i przytoczyć słabe strony naturalnych metod. Pomysłowość ich w tym zakresie jest godna podziwu, ale też i warta lepszej sprawy. Mnie osobiście na tym etapie opracowania nurtuje pytanie, czy środowisko to istotnie nie rozumie różnicy między antykoncepcją a metodami naturalnymi, czy też w perfidny sposób próbuje „wmontować” je w służbę wyrabiania mentalności antykoncepcyjnej u szerszej grupy kobiet. Takie przypuszczenie ma jakiś sens, biorąc pod uwagę główną ideę, jaka przyświeca działalności neomaltuzjanistów. Z jednej strony bowiem uwzględnić należy, że naczelnym dobrem, do jakiego dążą, jest ograniczenie przyrostu naturalnego, zwłaszcza w narodach gremialnie uznanych za mniej wartościowe. Z drugiej strony faktem jest, że na metodach naturalnych nie sposób zarobić. Tymczasem omawiane środowiska chcą przy jednym ogniu upiec te dwie pieczenie, stąd być może ten ambiwalentny stosunek do naturalnego planowania rodziny, który wyraźnie daje się zaobserwować w tych opisanych, ale także wielu innych publikacjach. Z jakiegoś jednak powodu, który to powód będziemy starali się dalej wyjaśnić, metody naturalne nie współgrają z naczelną ideą neomaltuzjanistów. Jest wewnętrzna sprzeczność między nimi i ona powoduje, że w ujęciu tych środowisk naturalne metody wypadają jakoś groteskowo, niemal komicznie. Antykoncepcja z istoty swej jest bowiem pozytywnym wykluczeniem możliwości zapłodnienia w podjętym stosunku płciowym i nie może tym samym być równoznaczna z zaniechaniem podjęcia aktu płciowego. W takiej perspektywie, jaka została nam nakreślona, za antykoncepcję równie dobrze można uznać naturalne metody planowania rodziny, jak też fakt nie podejmowania współżycia przez kobietę i mężczyznę, ilekroć mijają się na ulicy. W takim sensie jest to bowiem ich działanie antykoncepcyjne. Wyraźnie widać, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy ciągle wierzą, że swoim myśleniem stwarzają rzeczywistość, dlatego też podejmowana przez nich próba „wmontowania” naturalnych metod w służbę idei neomaltuzajńskich przybiera niekiedy takie groteskowe formy.

W przedstawionej we wcześniejszych wpisach prezentacji, na pierwszy plan wysuwają się znaczne rozbieżności, jakie pojawiają się w opisach u poszczególnych autorów. Dotyczą one przede wszystkim spraw związanych z fizjologią płodności kobiety, która albo nie jest autorom znana, albo celowo jest opisywana w taki sposób, aby sprawić wrażenie, iż organizm kobiety jest czymś, co zachowuje się w sposób niemożliwy do przewidzenia, gdyż właściwie nie jest podporządkowany żadnym konkretnym prawidłom, a jeśli nawet, to prawidła te zależne są od wielu bliżej niesprecyzowanych czynników, które albo zmieniają te prawidła, albo wręcz je niwelują. Z przedstawionej w ten sposób wizji kobiety wyłania nam się jej obraz jako istoty, której płodność, jakkolwiek realna tylko przez jedną do dwóch maksymalnie dób na średnio 28 dni, ogarnięta jest przez mroczną i nieprzeniknioną tajemnicę. Tymczasem płodność kobiety i samo zapłodnienie nie są kwestią ślepego przypadku. Są to pewne fakty biologiczne, starannie przez naturę przygotowane. Przygotowania te można w całej ich rozciągłości prześledzić i wysnuć pewne konkretne wnioski co do ich istoty, natury i celowości. Wówczas okazuje się, że organizm kobiety nie jest mroczną tajemnicą, którą należy ujarzmiać za pomocą zabójczych dla niej środków chemicznych czy mechanicznych, których jedynym celem jest zaburzenie zdrowego cyklu jej płodności. Natura płodności jest zjawiskiem całkowicie przewidywalnym i możliwym do opanowania za pomocą rozumu i woli człowieka. Większość bowiem procesów fizjologicznych, występujących w organizmie człowieka ma charakter cykliczny. Podobnie jak ma to miejsce w przyrodzie, gdzie wiele zjawisk powtarza się w określonym czasie. Swego rodzaju cykliczności podlegają także zmiany w organizmie kobiety, a zwłaszcza procesy związane z jej rozrodczością. W okresie rozrodczym, który rozpoczyna się w życiu kobiety pierwszą miesiączką, a kończy menopauzą, czyli ostatnią miesiączką, w organizmie kobiety zachodzą procesy związane z dojrzewaniem komórki jajowej, jajeczkowaniem tj. owulacją, czynnością ciałka żółtego oraz zmiany w błonie śluzowej macicy regulowane przez układ hormonalny. Powtarzają się one stale i obejmują pewien okres czasu zw. cyklem miesiączkowym. Zmiany, o których mowa, w każdym cyklu miesiączkowym przygotowują organizm kobiety do macierzyństwa. Najbardziej widocznym objawem w cyklu jest miesiączka, jednakże najważniejszym, tym, który decyduje o płodności kobiety jest owulacja, czyli uwolnienie dojrzałej komórki jajowej z jajnika. Tylko w tym czasie może dojść do poczęcia i okres ten wynosi maksymalnie 48 godz.(obecnie mówi się już tylko o 24 godz.), co ma miejsce najczęściej w środku cyklu tj. ok. 14 dnia w przypadku cyklu trwającego 28 dni. Cykl miesiączkowy sterowany jest przez układ podwzgórzowo – przysadkowy w powiązaniu z korą mózgową i innymi gruczołami dokrewnymi. Podwzgórze reguluje wydzielanie przez przysadkę hormonów FSH i LH. Pod wpływem FSH w jajniku dochodzi do wzrostu i dojrzewania w czasie ok. 14 dn. pęcherzyka Graffa oraz do wydzielania estrogenów. Błona śluzowa macicy reaguje na wydzielanie estrogenów stopniowym powiększaniem swojej grubości. W tym samym czasie podstawowa temperatura ciała kobiety jest niższa. W momencie, kiedy dochodzi do uwolnienia się dojrzałej komórki jajowej do jajowodu, pozostały pęcherzyk Graffa pod wpływem LH przeistacza się w ciałko żółte. To żółte ciałko wydziela hormon zwany progesteronem, który z kolei powoduje znaczne już zmiany w błonie śluzowej macicy. Do zmian tych należą: wzrost, pomnożenie się i rozrost gruczołów. Organizm kobiety na obecność progesteronu reaguje podwyższeniem się jej temperatury ciała o ok. 0,5°C aż do końca cyklu tj. do wystąpienia następnej miesiączki. Jeśli w trakcie danego cyklu dojdzie do zapłodnienia, wówczas wyższa temperatura utrzymuje się nadal, co spowodowane jest obecnością ciałka żółtego w organizmie i produkowanym przez nie progesteronem. Przyjmuje się, że pierwszym dniem cyklu jest pierwszy dzień krwawienia miesięcznego. Krwawienie to spowodowane jest zanikiem rozrośniętej śluzówki macicy, który objawia się tym, że wraz z krwią wydalane są pozostałości błony śluzowej. Zjawisko to trwa zwykle ok. 5 dni. [1]

Z powyższego (skróconego) opisu wynika, że cała fizjologia płodności kobiety nastawiona jest na rodzenie i przekazywanie życia. Procesy zachodzące w jej ciele nie są jednak tak skomplikowane, jak chciałyby nam to wmówić środowiska „oświecone”, a wręcz przeciwnie. Kościół katolicki wiedzę tę serwuje wszystkim bez wyjątku parom w czasie obowiązkowych nauk przedmałżeńskich, co z pewnością jest spowodowane przekonaniem, że wiedzę o tym stopniu trudności jest w stanie przyswoić sobie każdy człowiek bez wyjątku. Wydaje się, że u podstaw widocznej niechęci środowisk promujących planowanie rodziny w stosunku do naturalnych metod leżą obok wspomnianego już faktu ich całkowitej darmowości, także brak wiary w rozumność i wolność człowieka. Jest to zatem postawa całkowicie przeciwna do tej, jaką w omawianej kwestii prezentuje Kościół. Dochodzimy w ten sposób do zagadnienia antropologii, która w znacznym stopniu różni się, jeśli porównamy stanowiska neomaltuzjanistów i klasyczne ujęcia wizji człowieka (wpis "Człowiek – osoba"). W gruncie rzeczy nie można bowiem uciec od faktu, iż w centrum zagadnień związanych z planowaniem rodziny stoi człowiek i w zależności od tego, jak będziemy go postrzegali, możliwe będzie przyjęcie lub konieczne odrzucenie pewnych środków i metod planowania rodziny.

[1] por. Aneks nr 5, http://www.forumginekologiczne.pl/txt/a,381,0 z dn. 12.07.2009

Naturalne Planowanie Rodziny w propagandzie socjalistycznej cd

Mikołaj Kozakiewicz w książce „O miłości prawie wszystko” umieszcza wzmiankę na temat metody Ogino – Knaussa (kalendarzowej), pisząc, że niektórzy wierzący katolicy jedynie tę metodę uznają. Według Kozakiewicza metoda ta polega na unikaniu stosunków w okresie hipotetycznej płodności kobiety, co ma miejsce 4 dni przed i 4 dni po środkowym dniu cyklu. Dowiadujemy się, że ostatnio metoda ta została wzbogacona o pomiar ciepłoty ciała kobiety, którego dokonuje ona rano po przebudzeniu się. Temperatura w okresie jajeczkowania jest podwyższona o parę kresek, dlatego też metodę określa się mianem „termicznej”. W sposób pewny może być ona stosowana tylko przez kobiety o bardzo regularnym rytmie miesiączkowym. Ogólnie metoda kalendarzowa, nawet połączona z termiczną stanowi bardzo słabą alternatywę dla antykoncepcji „pewnej”, jednakże autor zaleca jej stosowanie tym, którzy ze względów moralnych bądź religijnych nie chcą stosować metod „pewnych”. Przesłanie autora jest bardzo czytelne, zresztą bynajmniej nie stara się on wcale tego przesłania ukrywać. Antykoncepcję w formie jakiejkolwiek powinien bezwzględnie stosować każdy człowiek, ponieważ „wszystkich obowiązuje sama zasada odpowiedzialności za przypadkowe zapłodnienie i zapobiegania niepożądanej ciąży”. Autor nie pyta, czy w równym stopniu wszystkich obowiązuje zasada odpowiedzialności za podejmowanie przypadkowego współżycia seksualnego, tak, jakby to była kwestia zjedzenia kromki chleba. Autor chyba zakłada, że współżycie podejmuje każdy w zależności od tego, kiedy mu przyjdzie nań ochota i jedyną kwestią pozostającą do rozwiązania jest sprawa „przypadkowego zapłodnienia”. O ile więc dobór środka antykoncepcyjnego można ewentualnie pozostawić ludziom, aby mogli to uczynić w zgodzie z własnymi przekonaniami i w domyśle – religijnymi wierzeniami, o tyle już nie należy pozostawiać im wyboru co do samego faktu konieczności unikania za wszelka cenę poczęcia nowego życia, tym bardziej, że jak z góry zakłada autor, nie jest ono przez nich „ chciane”.[1]

Ten sam autor w książce Zanim staniecie się kobietami poucza młode dziewczęta, że jakkolwiek mają jeszcze czas na rozpoczęcie życia płciowego, to jednak warto, aby już teraz wiedziały co nieco na temat możliwości świadomego planowania swego macierzyństwa . Zdaniem autora człowiek w ogóle powinien wszystko w swoim życiu planować, zaś już dziedzina jego życia intymnego w szczególności powinna być temuż planowaniu poddana. Wynika to z faktu, że „życie płciowe ludzi toczy się w rozmiarach znacznie przekraczających potrzeby zapłodnienia”[2]. Z tego też powodu medycyna, jakby wychodząc naprzeciw odwiecznej tęsknocie ludzkiej za możliwością planowania liczby potomstwa, od dawna starała się człowiekowi dostarczyć pewnych środków zapobiegania ciąży. Możemy się zastanawiać, od kiedy powołaniem medycyny jest zaspakajanie ludzkich pragnień i zachcianek, gdyż jak dotąd i obecnie jeszcze znakomita większość kojarzy medycynę, zresztą słusznie, z odpowiedzialnością za ludzkie zdrowie i życie. Kiedy więc nadejdzie dla młodych dziewcząt odpowiednia pora (kiedy? Jak pojawi się w ich życiu Roman Polański z ofertą lansowania?), dowiedzą się one ze specjalistycznych broszur opracowanych przez TRR szczegółowych instrukcji dotyczących planowania ich macierzyństwa. Zanim to jednak nastąpi, autor wymienia, że wśród różnych sposobów planowania jest także możliwość powstrzymywania się od stosunków płciowych w dniach, kiedy kobieta jest płodna. Od razu zaznacza, że jest z tym pewien problem, bo jakkolwiek w cyklu trwającym 28 dni są zaledwie dwa takie dni, kiedy może dojść do zapłodnienia, to jednak nie wiadomo dokładnie, o które z nich chodzi. Z tego też powodu lekarze zalecają przedłużać okres wstrzemięźliwości do ośmiu dni – czterech dni przed i czterech dni po przypuszczalnym okresie jajeczkowania. Chodzi tu o kalendarz małżeński, który jest metodą zawodną. Zawodność jego bierze się zaś stąd, że w cyklu miesiączkowym tej samej kobiety zachodzą na skutek przeżyć psychicznych, chorób, przemęczenia itp. poważne wahania czasowe w regularności występowania owulacji. Tu mamy dalszy opis dotyczący szczegółów fizjologii kobiety, po czym następuje przykładowy kalendarz, obejmujący cykle o długości od 21 do 33 dni. Z opisu tego niewiele wynika i zainteresowana czytelniczka na jego podstawie raczej nie dowie się żadnych szczegółów dotyczących tego, jak konkretnie opisaną metodę zastosować w praktyce. Następnie autor wymienia grupy kobiet, które w ogóle nie powinny liczyć na skuteczność tej metody. Są to jego zdaniem: dziewczęta bardzo młode, które niedawno zaczęły miesiączkowanie; kobiety, które przebyły poród lub poronienie – do czasu pełnego uregulowania się ich cyklu miesiączkowego; kobiety przystępujące do stosunku w stanie niezwykle silnego podniecenia seksualnego, co może mieć miejsce w przypadku powrotu męża po długiej nieobecności lub stosunku z innym mężczyzną – w domyśle – nie będącym mężem kobiety zamężnej. U takiej kobiety zapłodnienie może nastąpić tuż po miesiączce lub bezpośrednio przed nią. Zastanówmy się, w jaki sposób należy zinterpretować takie niezwykłe zjawisko, które w rzeczywistości w ogóle nie występuje, nie ma bowiem możliwości wystąpienia dodatkowej owulacji w czasie jednego cyklu. Zastanawiać może, co autor próbuje zasugerować kobiecie, przedstawiając jej to zagadnienie w taki, fałszywy niestety sposób. Czy nie powinna ona podejmować współżycia w stanie podniecenia, czy też leczyć oziębłość płciową za pomocą zdrady małżeńskiej?

Dalej autor wymienia sposoby pomocnicze określania momentu jajeczkowania. Są to nieznaczne bóle w środku cyklu i mierzenie temperatury. Najważniejsze natomiast jest, co kobieta powinna przedsięwziąć, zanim zacznie polegać na metodzie kalendarzowej. Przez osiem miesięcy powinna ona prowadzić skrupulatne obserwacje, których celem jest ustalenie regularności cyklu. Mimo przedsięwzięcia wszelkich możliwych środków ostrożności, żadna kobieta nie może do końca zaufać metodzie kalendarzowej i powinna traktować ją jedynie jako pomocniczą czy uzupełniającą metodę antykoncepcyjną do innych metod antykoncepcyjnych tj. kremy plemnikobójcze, krążki, pesary, prezerwatywy, globulki plemnikobójcze (zet ?), dopochwowe tabletki antykoncepcyjne.[3] M. Kozakiewicz mówiąc o tym, iż metoda kalendarzowa nie nadaje się do stosowania przez bardzo młode dziewczęta, które niedawno zaczęły miesiączkowanie, również nie podejmuje w sposób jasny i wyraźny kwestii, czy dziewczęta te powinny w ogóle podejmować współżycie płciowe. Z lektury wynika, że w zasadzie nie powinny, ale gdyby jednak miały taką potrzebę, to lepiej, aby wiedziały, jak się zabezpieczyć przed niechcianą ciążą. Niechciana ciąża jest jedynym problemem i jedyną przeszkodą stojącą na drodze do podjęcia współżycia płciowego nawet przez bardzo młode dziewczęta. Trochę to smutne, że całe zagadnienie rozpatrywane jest jedynie w takich kategoriach i perspektywie zawężonej do granic możliwości.



[1] Por. M. Kozakiewicz, O miłości prawie wszystko wyd. IV, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa

1988, s. 62.

[2]. M. Kozakiewicz, Zanim staniecie się kobietami, Towarzystwo Planowania Rodziny, Warszawa 1977, s.

92.



[3] Por. M. Kozakiewicz, Zanim staniecie się kobietami, Towarzystwo Planowania Rodziny, Warszawa 1977, s.

92 – 95.

Naturalne Planowanie Rodziny w propagandzie socjalistycznej

W „dziele”, które możemy uznać chyba za swego rodzaju klasykę w swej dziedzinie, a mam na myśli „Sztukę kochania” dr Michaliny Wisłockiej, znajdujemy we wstępie do rozdziału Metody zapobiegania ciąży informacje o tym, iż antykoncepcja znana jest od tysięcy lat i stosowana przez wszystkie ludy i narody na ziemi. Tu wyszczególnione są niektóre sposoby, stosowane m.in. w starożytnym Rzymie czy Grecji. Dla pani Wisłockiej jest rzeczą oczywistą, że antykoncepcję stosować trzeba, gdyż w przeciwnym razie małżonkowie mieliby po kilkanaścioro, a nawet więcej dzieci. Ponieważ rzadko spotyka się tak liczne rodziny, toteż od razu wiadomo, iż dzieje się to za przyczyną dobroczynnego wpływu metod antykoncepcyjnych. W roku 1985, kiedy to została wydana książka o której mowa, drugim pod względem popularności sposobem zapobiegania niechcianej ciąży był kalendarz małżeński. Dr Wisłocka nie omieszkała zaznaczyć, że jest to metoda rozpowszechniana przez Kościół katolicki i że jest ona dozwolona dla jego wyznawców i ten fakt w jakiś sposób usprawiedliwiać może popularność tej metody. Dalej mamy jej opis, niestety trudno opis ten uznać za rzetelny i w pełni odzwierciedlający stan faktyczny, co być może jest skutkiem tego (w co wątpię szczerze), że w tym czasie wiedza na temat fizjologii ciała kobiety była na takim właśnie poziomie. Dla nas ustalenie przyczyn nierzetelności zawartej w opisie fizjologii kobiety jest ważne, ponieważ wskaże nam intencję, z jaką Wisłocka przystąpiła do takiego przedstawienia metody kalendarzowej. Na pierwszy rzut oka wydaje się jednak, że z jakiegoś powodu celowo próbowała ona odwieść czytelników od jej stosowania. W zagadnieniu tym chodzi m.in. o czas żywotności komórki jajowej, który wg podanej w książce informacji wynosi ok. 4 – 5 dni, podczas gdy faktycznie jest to maksymalnie jedna doba. Już przed II wojną światową znani badacze K. Ogino i H. Knaus ustalili, że komórka jajowa osiąga zdolność do jej zapłodnienia w czasie od 24 do 48 godz., wobec czego trudno posądzić dr Wisłocką o rzetelność i wiarygodność w takim sposobie przedstawienia faktów dotyczących płodności kobiety. Inną nieścisłością, jaka znalazła miejsce w wymienionej publikacji, jest informacja, jakoby według badań Ogino – Knausa jajeczkowanie następowało w połowie cyklu. Prawdą jest natomiast, że ogłosili oni, iż występuje ono 15 dni przed wystąpieniem miesiączki. Biorąc pod uwagę duże różnice, jakie mają miejsce w przypadku długości cyklu u poszczególnych kobiet, jest to duża nieścisłość, a nawet poważny błąd. Wisłocka pisze, że ona sama prowadziła badania eytohormonalne i w ich wyniku stwierdziła, że na sześćset prawidłowych cykli miesiączkowych badanych pacjentek u jednej trzeciej owulacje występowały w pierwszej dekadzie, u jednej trzeciej w środkowej dekadzie i u jednej trzeciej — w ostatniej dekadzie cyklu. Wydawać się może, że albo nie były to jednak cykle prawidłowe, albo nie było żadnych badań prowadzonych przez dr Wisłocką. Wyniki te wydają się bowiem wręcz nieprawdopodobne, jednakże przedstawienie metody kalendarzowej w takim świetle ewidentnie wydaje się wskazywać na fakt, iż jest ona całkowicie bezużyteczna.

Wprawdzie znajdujemy w publikacji pewną receptę na podniesienie skuteczności metody kalendarzowej i jest nią mierzenie temperatury przez co najmniej trzy miesiące oraz robienie odpowiedniego wykresu na kartce w kratkę, gdzie w linii poziomej każda kratka określa dzień cyklu, zaś każda kratka w linii pionowej odpowiada jednej kresce temperatury. Wyjaśnienie jak najbardziej wyczerpujące, poparte ilustracją, na której widać kartkę w kratkę, a na niej jakieś linie. W zawiązku z tym, każdy kto jest zainteresowany tą metodą, może ją dowolnie zastosować, ale mimo wszystko lepiej tego nie robić, gdyż, jak z dalszej części dowiadujemy się, długoterminowe stosowanie tej metody powoduje wystąpienie oziębłości płciowej u kobiety. Jest to spowodowane tym, że jak wskazuje sama metoda, współżycie może odbywać się jedynie w dniach, kiedy kobieta nie jest płodna, a przypadkiem (czyżby?) właśnie w tych dniach występuje największa pobudliwość seksualna u kobiet. Ponadto, nawet dokładne określenie dni niepłodnych na podstawie trzymiesięcznych pomiarów ciepłoty ciała kobiety niczego nie gwarantuje, gdyż tak czy inaczej stały dla każdej kobiety rytm owulacyjny ulega zaburzeniu w ciągu co najmniej trzech miesięcy po poronieniu, w ciągu roku po porodzie i po przekroczeniu czterdziestego roku życia, gdy kobieta zaczyna wchodzić w okres przedklimakteryczny. Metoda ta nie nadaje się także dla młodych małżeństw, gdyż one, co rozumie się samo przez się, chcą współżyć bez żadnych ograniczeń czasowych, a kto wie, czy także nie przestrzennych. Dodatkowo w początkowych latach małżeństwa występują u kobiety duże wzruszenia seksualne, a one z kolei mogą spowodować dodatkową owulację. Metoda kalendarzowa zatem, jakkolwiek bardzo rozpowszechniona, nie stanowi właściwie żadnej metody.[1]

Swego rodzaju kontrowersje budzi podanie do wiadomości czytelników zgoła nieprawdziwej informacji, z którą spotkamy się zresztą także u innych pisarzy oświeconych, jakoby silne wzruszenie emocjonalne mogło być przyczyną wystąpienia dodatkowej owulacji w cyklu. Otóż rozpowszechnianie tego rodzaju kłamstw na temat fizjologii ciała kobiety sugeruje, że autorom wcale nie chodzi o dobro kobiet, lecz że mają oni w tym jakiś inny, ukryty cel.





[1] Por. M. Wisłocka, Sztuka kochania Iskry, Warszawa 1985, s. 240 – 242.

Człowiek - osoba

„Animal rationale” – zwierzę rozumne – tak myślał o człowieku Arystoteles. Myślał tak, ponieważ spostrzegł, że poprzez swoją cielesność, życie wegetatywne oraz psychiczne człowiek przynależy do świata przyrody. Kiedy zastanowimy się nad tym, również dojdziemy do wniosku, że między człowiekiem a światem zwierząt jest wiele istotnych podobieństw. Tak jak zwierzęta potrzebuje on bowiem pożywienia, tlenu, słońca. Tak jak one posiada też uczucia – potrafi się gniewać, obrażać, cieszyć. Wszystkie procesy biologiczne, jakie zachodzą w organizmach ludzi i zwierząt są bardzo podobne. Jest jednak jakaś istotna różnica między człowiekiem a światem zwierząt. Człowiek posiada wolną wolę i rozum, co czyni z niego istotę transcendentną.

Wolność człowieka ma dwa wymiary: sui iuris i alteri incommunicabilis. Jest on panem siebie, panuje i jednocześnie znajduje się pod swoim panowaniem, co wynika z faktu, iż jest wolny. Jeśli zaś jest wolny, to znaczy że jest też alteri incommunicabilis – nieprzekazywalny i nieodstępny. Nikt na świecie, nawet sam wszechmogący Bóg, nie może podstawić swojego aktu woli za jego akt. Tylko on sam może czegoś chcieć i jednocześnie może podjąć decyzję mającą moc skłonienia go do zrobienia tego, czego chce. Jeśli ja czegoś chcę, to ja mogę to zrobić, jeśli zaś inny człowiek będzie czegoś chciał, to tylko on sam może podjąć decyzję, aby wykonać swój zamiar. Z faktu, że ja czegoś chcę nigdy nie wyniknie fakt, że ten drugi zrobi to, co ja chcę. Bez udziału jego wolnej woli niemożliwe jest dokonanie jakiegokolwiek czynu w jego życiu.

Ideologia "postępowa" także niesie na swym sztandarze wolność, jednakże czy proponowana przez nią wolność jest tym samym, o czym powiedzieliśmy sobie wyżej? Cóż to bowiem znaczy być wolnym i być panem siebie? Z wolnością jest trochę tak, jak ze Zbawieniem – ono jest już i jeszcze nie. Ze strony Pana Boga – to już, zaś z naszej strony – to my ciągle jesteśmy niejako w drodze. Jesteśmy w drodze do wolności, do miłości, do szczęścia, do Zbawienia. Alteri incommunicabilis to ten moment, kiedy już wolność jest naszym udziałem – to dokonany fakt a także to, iż ontycznie człowiek jest nieodstępny i nieprzekazywalny a także suwerenny w swych decyzjach. W tym momencie wolność jest udziałem każdego człowieka, nikt bowiem nie może za kogoś podjąć decyzji o wypiciu herbaty, aby zaspokoić jego pragnienie. Następnym momentem ludzkiej wolności jest moment sui iuris – samopanowanie – panowanie sobie i posiadanie siebie. To jest ten moment, kiedy człowiek jest „w drodze”. Nie można z całą pewnością powiedzieć o sobie, iż sui iuris to fakt już dokonany. Człowiek podlega licznym ograniczeniom, zaś wiele z nich sam na siebie nakłada. Tak naprawdę, to tylko te wewnętrzne ograniczenia mają moc zniewolenia człowieka. Moment, kiedy człowiek zwraca się w sposób wolny – alteri incommunicabilis – w stronę nieobiektywnej prawdy ( czyt. fałszu ) lub nieprawdziwego dobra ( czyt. zła ) stanowi o przekreśleniu tego drugiego momentu wolności. Wówczas owocem tej wolności staje się niewola. Człowiek może być z własnej woli niewolnikiem samego siebie – swoich namiętności, słabości, uczuć lub swojej zmysłowości. Dla pełnej wolności istotne jest sprzężenie tych dwóch momentów. Powinno to nastąpić w chwili, kiedy człowiek podejmuje decyzję dotyczącą wykonania jakiegoś czynu. Ważne jest, aby w tym momencie miał on pewność, iż decyzja ta podejmowana jest w oparciu o obiektywną prawdę, zaś czyn kierowany ku prawdziwemu dobru, w przeciwnym razie ryzykuje bowiem utratę swojej wolności. Rzecz jasna, iż nie utraci jej natychmiast, jednakże kolejne akty jego woli skierowane ku fałszywemu dobru, podejmowane na podstawie fałszywego rozeznania, niechybnie doprowadzą go do jej utraty. Wynika z tego, iż poznanie prawdy posiada dla człowieka fundamentalne znaczenie. Jedynie Prawda ma moc wyzwolić człowieka z wewnętrznej niewoli i jedynie ona może doprowadzić go do pełnej wolności. W ten sposób człowiek przynależąc do świata przyrody, jednocześnie ma możliwość przekraczać go dzięki swej rozumności i wolności, które w codziennym trudzie musi jak gdyby na nowo zdobywać. Wzajemny stosunek funkcji intelektu do woli możemy sobie wyraźniej uzmysłowić porównując je ze współżyciem ślepca-siłacza ze sparaliżowanym-widzącym. Sparaliżowany-widzący tj. intelekt siedząc na barkach ślepca-siłacza prowadzi go, objaśniając mu dokładnie pokonywaną drogę. Jednakże to ślepiec dokonuje wyboru – zarówno co do drogi, jak też co do przekazywanych mu informacji na jej temat, nakazując bądź zakazując udzielania mu tych bardziej szczegółowych. I pomimo tego, że nieraz widzący wskazuje i przestrzega ślepca przed błotem, ślepiec, mający upodobanie w tarzaniu się w owym błocie, zawsze wybiera to, co aktualnie chce wybrać i co z jakiegoś powodu mu dogadza. „Tak też i wola zawsze wybiera to, co jej dogadza, nakazując lub też zakazując intelektowi dalszego naświetlania faktów. A więc to od woli zależy, czy akt praktyczny intelektualnego poznania będzie aktem ostatnim, czy też nie. Nigdy jednak wola nie dokonuje wyboru bez naświetlenia intelektu, bo wola sama z siebie jest ślepa i nie wie, co wybierać. Ściśle mówiąc, to człowiek determinuje się sam przez wolę (w zależności od swej wewnętrznej prawości lub nieprawości, czyli ochotnego poddania rzeczywistemu dobru ukazanemu przez synderezę), uprzednio poznawszy, jak się mniej lub bardziej szczegółowo sprawy przedstawiają.”(M. A. Krąpiec, Dlaczego zło?)

Człowiek, korzystając ze swych duchowych władz ma możliwość przekraczania bariery własnej natury i wyrastania ponad przyrodę i jej determinację. Bez wątpienia jest on jedynym stworzeniem żyjącym na ziemi, które nie jest ukoniecznione w swym działaniu, czego najpełniejszym wyrazem jest owa możliwość transcendencji w kierunku wartości duchowych, wśród których wartość najwyższą stanowi Bóg. Te duchowe władze, w które został tak hojnie wyposażony przez Stwórcę sprawiają, iż człowiek jest osobą. Osoba to istnienie aktualizujące intelektualną istotę. Człowiek jest zatem osobą i jedynym właściwym dla niego środowiskiem życia i istnienia jest świat osób. Fakt ten ma także swoje implikacje etyczne, o czym będzie jeszcze mowa.